niedziela, 19 kwietnia 2015

Opowieści Lasku Wiedeńskiego. Recenzja.

Kto – tak jak ja – nie widział kilka dni temu zorzy polarnej, może się wybrać do teatru Jaracza, by podziwiać grę świateł. To pierwsze, co zapadło mi w pamięć – dużo kolorów, pięknie dopowiadających wszystko, co dzieje się na scenie.


Zaczyna się jak w przedwojennym kabarecie – jest konferansjer, jest wprowadzająca piosenka. To mocny akcent na rozpoczęcie, przywołujący odpowiednią epokę, a przede wszystkim sadzający nas mocno na swoich miejscach – jesteśmy widownią, możemy tylko przyglądać się temu, co dzieje się po tamtej stronie rampy. A kiedy podnosi się kurtyna, uderza tak dużo kolorów – wschody i zachody słońca, fajerwerki, blask czerwonych latarni. Jakby w kontrze do tego, co dzieje się na scenie. Bo dzieje się szaro i smutno.
Opowieści Lasku Wiedeńskiego mogłyby być zwykłą historią nieszczęśliwej miłości. Oto córka właściciela sklepu z zabawkami, Marianna, w dniu zaręczyn porzuca swojego narzeczonego Oskara dla Alfreda, lekkoducha i hazardzisty. Ojciec wyrzeka się córki, wielka miłość nie trwa długo, wszystko zmierza ku katastrofie...



Cały świat zmierza ku katastrofie. Szaleje kryzys, rodzi się faszyzm, w powietrzu czuć nadchodzącą wojnę, bo – jak mówi ojciec Marianny, Czarodziej – wojny zawsze muszą być. I chociaż Ödön von Horváth nigdy się tego nie dowiedział (dramat powstał w 1931 roku, on sam zginął w wypadku w 1938), my, siedzący dzisiaj na widowni, doskonale wiemy, że wojna nadeszła i że była końcem świata.

Mimo wszystko Opowieści Lasku Wiedeńskiego są oczywiście historią nieszczęśliwej miłości. Miłości krótkiej, gwałtownej, z góry skazanej na niepowodzenie. Bo tak naprawdę nikt się tam nie kocha, wszystkie co dzieje się między bohaterami jest mniej lub bardziej oczywistą transakcją. Związek Alfreda ze starszą, bogatą wdową. Małżeństwo Marianny z rzeźnikiem Oskarem, planowane przez jej ojca. Oparte na zależności finansowej relacje Alfreda z babką i wdowy Valerie z młodym faszystą Erykiem. Wszyscy oni powtarzają, jak wiele dają, choć tak naprawdę chcą tylko brać.


Bije chłodem od postaci pojawiających się na scenie. Ciepło pojawia się tylko czasami – między Agnieszką Gizą – Marianną i Pawłem Parczewskim – Alfredem; w spojrzeniu Marcina Kiszluka – Oskara; w nieporadności Rotmistrza – Mariana Czarkowskiego wobec Valerie – Marzeny Bergmann. Ale to tylko chwile, niemal niezauważalne. Miłość młodych okaże  się być tylko wybuchem namiętności, porzucony narzeczony z chłodną kalkulacją przyjmie Mariannę z powrotem, Rotmistrz wycofa się ze strachu przed faszystą Erykiem...
Każda postać ma swoje miejsce, jak w dopasowanym mechanizmie. Nie ma zbędnych gestów, nie ma niepotrzebnych pauz, niektóre sceny przypominają wręcz teatr tańca. I to niewątpliwie zasługa reżysera, Andrzeja Bartnikowskiego. Mówiąc krótko – widać precyzję wykonania.



W tak dobrze zestrojonej maszynie trudno mówić o złych rolach. Świetne są epizody – Grzegorz Jurkiewicz jako Mister Amerika, Konferansjer Maciej Mydlak i Marcin Tyrlik – Herlinger to wyraziste, wręcz przerysowane postaci. Doskonała jest Irena Telesz, w roli babki potrafiąca budzić śmiech i przerażenie. Bardzo dobry jest również Marcin Kiszluk w roli Oskara i zapadający w pamięć Dariusz Poleszak jako Erych; Marian Czarkowski, czyli Rotmistrz, rozbraja nieporadnością, Cezary Ilczyna swoim Czarodziejem przypomina, że jest dobrym aktorem, jeżeli tylko da mu się szansę. Agnieszka Giza w roli Marianny wzrusza, Paweł Parczewski jako Alfred wszystko wygrywa wdziękiem, a chłodem poraża Marzena Bergmann jako Valerie.


Bardzo dobra i prosta jest scenografia Anny Męczyńskiej, wielkie brawa należą się Marii Rumińskiej za muzykę.

Opowieści Lasku Wiedeńskiego to olsztyńska propozycja na trwające właśnie spotkania teatralne. Tegoroczne hasło – teatralna liga mistrzów – zobowiązuje. I wydaje mi się, że nie mamy się czego wstydzić.

***
Zdjęcia ze strony Teatru i strony Opowieści...