środa, 4 marca 2015

Wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Recenzja.

Najpierw był plakat. Wpatrywałam się w niego zachwycona - pomysłem, odwagą modelki. To świetne zdjęcie, bez retuszu ale i bez przerysowań, bez fałszu. Bez kokieterii. Piękna twarz starej kobiety, z łobuzersko wysuniętym językiem, na przekór wszystkiemu.
Twarz, w której widać cały świat.
Wiele widziałam plakatów, lepszych i gorszych - akurat pod tym względem Teatr Jaracza od kilku już sezonów mógłby służyć za wzorzec wielu innym teatrom. Ale zwykle patrzyłam na nie podziwiając obrazki albo czytając obsadę. Tym razem jeden rzut oka wystarczył, żebym wiedziała - chcę usiąść na widowni, jak najszybciej.


Nie jest łatwe postawienie na scenie 8 kobiet, zderzenie ze sobą 8 osobowości. Nie zdarza się to w teatrach zbyt często. Nie, nie dlatego, że trudno jest nad takim babskim żywiołem zapanować, powód jest znacznie banalniejszy – trudno o dobry tekst na tyle żeńskich głosów.
Swietłana Aleksijewicz, białoruska pisarka i dziennikarka o korzeniach białorusko-rosyjsko-ukraińskich, w książce będącej kanwą spektaklu spisała wspomnienia kobiet, które służyły podczas wojny w Armii Czerwonej. Wspomnienia proste i okrutne. Przejmujące. Nie wiem, jak te historie zrozumieją i poczują mężczyźni, myślę, że inaczej niż kobiety. Tak, ładunek emocjonalny jest ogromny i trafia celnie, niezależnie od płci widza, ale porusza chyba inne struny. A może nie mam racji? Może wobec wojny – wobec potworności wojny – wszyscy jesteśmy tak samo bezbronni? I nigdy nieprzygotowani na to, co nas spotyka.


Historia wojen to historia mężczyzn. To oni większość wojen wywoływali, oni w nich walczyli i ginęli na polu chwały.
Idę o zakład, że mało kto zastanawia się dzisiaj nad losem kobiet wcielonych do Armii Czerwonej podczas II wojny światowej. A nawet jeśli komukolwiek się to zdarzy, myśląc "czerwonoarmistka" ma zapewne przed oczami filigranową, roześmianą dziewuszkę z długim warkoczem. Z twarzą Poli Raksy albo Elżbiety Czyżewskiej. I takie są w pierwszych scenach bohaterki – czysto i skromnie ubrane, uśmiechnięte, wręcz radosne, opowiadające o wojnie jakby miała być wesołą, fascynującą przygodą. Ale wojna nie ma w sobie nic z kobiety – na pewno nic z takiej kobiety. Wojna jest pełna brudu, głodu, strachu, bólu i zobojętnienia. Entuzjazm szybko znika z twarzy bohaterek, śmiech przechodzi w bliski histerii płacz albo krzyk gniewu.
  

Nie jest łatwe postawienie na scenie 8 kobiet i zderzenie ze sobą 8 osobowości. Trzeba mieć doświadczenie i precyzyjny pomysł na to, jak nimi pokierować.
Reżyser Krzysztof Popiołek może doświadczenie ma zbyt małe, a może uznał, że mocny tekst i talent aktorek wystarczą. I miał chyba trochę racji, bo mimo zastrzeżeń, spektakl robi ogromne wrażenie.
Jakie to zastrzeżenia?
Chociażby do samego początku, raczej wstępu – rozkładanie absurdalnego sprzętu do nagrywania (magnetofon szpulowy, zwisający z sufitu mikrofon, do tego nie wiadomo po co kolumny) nasunęło mi skojarzenie z występami w szkolnym teatrze, gdzie wszystko trzeba było dokładnie wytłumaczyć. Tak, to jest reporterka, przygotowuje się do wywiadu, zaraz coś się zacznie dziać... Później pomysły reżyserskie ograniczały się chyba do tego, kiedy panie mają usiąść, kiedy wstać, w jakiej kolejności będą mówić, która będzie ciągle przerywać innym, a która będzie urywać w połowie zdania.
Nie podobała mi się - po raz pierwszy od nie wiem ilu premier – scenografia, której autorką jest Anna Wołoszczuk-Banasiak. Do końca sztuki zastanawiałam się, co przedstawia, jaką pełni funkcję ten szary obiekt na środku sceny – czy jest wagonem pociągu, może metra? Salą przesłuchań? A może aluzją do olsztyńskich tramwajów? Kiedy pojawiły się rzędem zwisające mikrofony, przez moment pomyślałam, że za chwilę rozbrzmi zaśpiewana na siedem głosów Katiusza. Sensu huśtawek nie chcę poznać. Tak jak kryterium doboru pojawiającej się piosenki.
Szkoda, bo przedstawienie miałoby szansę być dziełem wybitnym w skali co najmniej ogólnopolskiej, a jest tylko... Bardzo dobre.


Bo na szczęście panie dały radę. Koncertowo. Wszystkie bez wyjątku. Absolutnie rewelacyjna jest Hanna Wolicka, wielkie wrażenie robi Milena Gauer, choć właściwie przy każdym nazwisku mogłabym zaczynać od słów "przejmująca w swojej roli..."
Przejmująca w swojej roli jest Joanna Fertacz, dawno nie widziana Alicja Kochańska, Aleksandra Kolan, Katarzyna Kropidłowska, Ewa Pałuska. Dotrzymuje im kroku słuchaczka Studium Aktorskiego Joanna Graczyk. To dzięki nim Wojna nie ma w sobie nic z kobiety jest naprawdę przejmującym spektaklem. Porażający tekst w wyśmienitej interpretacji. Ładunek emocjonalny jest tak wielki, że najcichszy szept potrafi brzmieć jak wybuch.

Wychodziłam z teatru myśląc - jakie fajne mamy aktorki. Żaden reżyser tego nie popsuje.

(zdjęcia pochodzą ze strony Teatru oraz Sceny Margines)

Swietłana Aleksijewicz - Wojna nie ma w sobie nic z kobiety

przekład: Jerzy Czech
adaptacja: Martyna Lechman
reżyseria, opracowanie muzyczne: Krzysztof Popiołek
scenografia: Anna Wołoszczuk-Banasiak

obsada:

Hanna Wolicka - Kobieta 1
Katarzyna Kropidłowska - Kobieta 2
Aleksandra Kolan - Kobieta 3
Ewa Pałuska - Kobieta 4
Milena Gauer - Kobieta 5
Joanna Fertacz - Kobieta 6
Alicja Kochańska - Kobieta 7
Joanna Graczyk (Studium Aktorskie) (gościnnie) - Swietłana Aleksijewicz