Twarz, w której widać cały świat.
Wiele widziałam plakatów, lepszych i gorszych - akurat pod tym względem Teatr Jaracza od kilku już sezonów mógłby służyć za wzorzec wielu innym teatrom. Ale zwykle patrzyłam na nie podziwiając obrazki albo czytając obsadę. Tym razem jeden rzut oka wystarczył, żebym wiedziała - chcę usiąść na widowni, jak najszybciej.
Nie
jest łatwe postawienie na scenie 8 kobiet, zderzenie ze sobą 8
osobowości. Nie zdarza się to w teatrach zbyt często. Nie, nie
dlatego, że trudno jest nad takim babskim żywiołem zapanować,
powód jest znacznie banalniejszy – trudno o dobry tekst na tyle
żeńskich głosów.
Swietłana
Aleksijewicz, białoruska pisarka i dziennikarka o korzeniach
białorusko-rosyjsko-ukraińskich, w książce będącej kanwą
spektaklu spisała wspomnienia kobiet, które służyły podczas
wojny w Armii Czerwonej. Wspomnienia proste i okrutne. Przejmujące.
Nie wiem, jak te historie zrozumieją i poczują mężczyźni, myślę,
że inaczej niż kobiety. Tak, ładunek emocjonalny jest ogromny i
trafia celnie, niezależnie od płci widza, ale porusza chyba inne
struny. A może nie mam racji? Może wobec wojny – wobec
potworności wojny – wszyscy jesteśmy tak samo bezbronni? I nigdy
nieprzygotowani na to, co nas spotyka.
Historia wojen to historia mężczyzn. To oni większość wojen wywoływali, oni w nich walczyli i ginęli na polu chwały.
Idę
o zakład, że mało kto zastanawia się dzisiaj nad losem kobiet
wcielonych do Armii Czerwonej podczas II wojny światowej. A nawet
jeśli komukolwiek się to zdarzy, myśląc "czerwonoarmistka"
ma zapewne przed oczami filigranową, roześmianą dziewuszkę z
długim warkoczem. Z twarzą Poli Raksy albo Elżbiety Czyżewskiej.
I takie są w pierwszych scenach bohaterki – czysto i skromnie
ubrane, uśmiechnięte, wręcz radosne, opowiadające o wojnie jakby
miała być wesołą, fascynującą przygodą. Ale wojna nie ma w
sobie nic z kobiety – na pewno nic z takiej kobiety. Wojna jest
pełna brudu, głodu, strachu, bólu i zobojętnienia. Entuzjazm
szybko znika z twarzy bohaterek, śmiech przechodzi w bliski histerii
płacz albo krzyk gniewu.
Nie
jest łatwe postawienie na scenie 8 kobiet i zderzenie ze sobą 8
osobowości. Trzeba mieć doświadczenie i precyzyjny pomysł na to,
jak nimi pokierować.
Reżyser
Krzysztof Popiołek może doświadczenie ma zbyt małe, a może
uznał, że mocny tekst i talent aktorek wystarczą. I miał chyba
trochę racji, bo mimo zastrzeżeń, spektakl robi ogromne wrażenie.
Jakie
to zastrzeżenia?
Chociażby
do samego początku, raczej wstępu – rozkładanie absurdalnego
sprzętu do nagrywania (magnetofon szpulowy, zwisający z sufitu
mikrofon, do tego nie wiadomo po co kolumny) nasunęło mi
skojarzenie z występami w szkolnym teatrze, gdzie wszystko trzeba
było dokładnie wytłumaczyć. Tak, to jest reporterka, przygotowuje
się do wywiadu, zaraz coś się zacznie dziać... Później pomysły
reżyserskie ograniczały się chyba do tego, kiedy panie mają
usiąść, kiedy wstać, w jakiej kolejności będą mówić, która
będzie ciągle przerywać innym, a która będzie urywać w połowie
zdania.
Nie
podobała mi się - po raz pierwszy od nie wiem ilu premier –
scenografia, której autorką jest Anna
Wołoszczuk-Banasiak. Do końca sztuki zastanawiałam
się, co przedstawia, jaką pełni funkcję ten szary obiekt na
środku sceny – czy jest wagonem pociągu, może metra? Salą
przesłuchań? A może aluzją do olsztyńskich tramwajów? Kiedy
pojawiły się rzędem zwisające mikrofony, przez moment pomyślałam,
że za chwilę rozbrzmi zaśpiewana na siedem głosów Katiusza.
Sensu huśtawek nie chcę poznać. Tak jak kryterium doboru
pojawiającej się piosenki.
Szkoda,
bo przedstawienie miałoby szansę być dziełem wybitnym w skali co
najmniej ogólnopolskiej, a jest tylko... Bardzo dobre.
Bo
na szczęście panie dały radę. Koncertowo. Wszystkie bez wyjątku.
Absolutnie rewelacyjna jest Hanna Wolicka, wielkie wrażenie robi
Milena Gauer, choć właściwie przy każdym nazwisku mogłabym
zaczynać od słów "przejmująca w swojej roli..."
Przejmująca
w swojej roli jest Joanna Fertacz, dawno nie widziana Alicja
Kochańska, Aleksandra Kolan, Katarzyna Kropidłowska, Ewa Pałuska.
Dotrzymuje im kroku słuchaczka Studium Aktorskiego Joanna Graczyk.
To dzięki nim Wojna nie ma w sobie nic z kobiety jest
naprawdę przejmującym spektaklem. Porażający tekst w wyśmienitej
interpretacji. Ładunek emocjonalny jest tak wielki, że najcichszy
szept potrafi brzmieć jak wybuch.
Wychodziłam
z teatru myśląc - jakie fajne mamy aktorki. Żaden reżyser tego
nie popsuje.
(zdjęcia pochodzą ze strony Teatru oraz Sceny Margines)
Swietłana
Aleksijewicz - Wojna nie ma w sobie nic z kobiety
przekład: Jerzy Czech
adaptacja: Martyna Lechman
reżyseria, opracowanie muzyczne: Krzysztof Popiołek
scenografia: Anna Wołoszczuk-Banasiak
obsada:
Hanna Wolicka - Kobieta 1
Katarzyna Kropidłowska - Kobieta 2
Aleksandra Kolan - Kobieta 3
Ewa Pałuska - Kobieta 4
Milena Gauer - Kobieta 5
Joanna Fertacz - Kobieta 6
Alicja Kochańska - Kobieta 7
Joanna Graczyk (Studium Aktorskie) (gościnnie) - Swietłana Aleksijewicz